BOXER-MOTOR
spacer
header
Start arrow CZAS MIJA arrow WSPOMNIENIA I OPOWIEŚCI arrow Motocykl znaleziony w ... wannie
Motocykl znaleziony w ... wannie PDF Drukuj E-mail
Napisał Besa   
16.02.2003

Robert zaczął pojawiać się w naszym klubie jakieś półtora roku temu. Czasem przyjeżdżał junakiem -okrutnie skundlonym, częściej jako pasażer "emzety" Sławka - kolegi z sąsiedniej ulicy. Ciągnęło go do weteranów... przysłuchiwał się naszym rozmowom, przeglądał czasopisma... Spośród młodych chłopaków, którzy zawsze kręcili się koło "Number One CIubu" nie wyróżniał się niczym szczególnym. No, może tylko uczesaniem "na jeża". Ta fryzura stała się genezą ksywki jaką go "ochrzciliśmy" - "Jeżyk".

Jakiś miesiąc po ostatnim "Hubalu", Robert przyjechał do klubu na BMW R-51/3, powojennej, górnej pięćsetce. Zaskoczenie było totalne i tym większe, że silnik pracował wspaniale, bez hałasu i cudnie wkręcał się na obroty. Nówka! Niektórzy "kolekcjonerzy" byli z lekka zielonkawi z zazdrości, tym bardziej, gdy "Jeżyk" na propozycje zrobienia "dobrego interesu" twardo odpowiadał "NIE!".

Gdy poprosiłem Roberta o podzielenie się z naszymi czytelnikami historią tego motocykla - bardzo niezwykłą, zresztą - początkowo się wzbraniał, ale w końcu...

- Zacznijmy może od początku - rozpocząłem rozmowę - jak wpadłeś na trop tego "sprzętu"?

- O, to historia sprzed lat. Jeszcze jak chodziłem do podstawówki słyszałem o takim facecie, co ma "taki duży motór" ... O tym BMW, chodziły po budzie legendy. Gadano o nim niestworzone rzeczy, ale nikt go nigdy nie widział. Właściciel był delikatnie mówiąc dziwakiem, mieszkającym samotnie w rozwalającej się ruderze w okrutnie zapuszczonym ogrodzie. Nie miał nikogo i w ogóle unikał ludzi. Nie wierzyłem w istnienie tego motoru, ale ta historia mnie intrygowała. Próbowałem nawiązać kontakt z "dziadkiem", ale nie chciał gadać...

- Ale, o ile wiem, w końcu dogadaliście się. Co było przyczyną, że "stary" zaczął cię ... tolerować?

- Gdy zacząłem jeździć "Junkersem", często przejeżdżałem obok dziadkowego rancho. Zauważyłem, że obserwuje mnie ukradkiem zza krzaków. Gdy zacząłem mu się kłaniać, początkowo nie reagował. Jednak, z czasem lody stopniały. Zacząłem czasami przynosić mu zakupy ze sklepu. czasami coś pomogłem w obejściu. Był już schorowanym, starym człowiekiem...

- I wtedy pokazał ci tą "beemę"?

- I tak, i nie. Motor był rozebrany i poupychany w różnych miejscach. Rama i silnik podobno stały na strychu, grożącym zawaleniem - tam nie wolno było mi wchodzić. Przednie zawieszenie było w szafie z ubraniami. Różne drobiazgi w kartonowych pudełkach, porozstawianych bez żadnej logiki, to tu, to tam. W całym domu był zresztą potworny bałagan, rupieciarnia. Chociaż trzeba przyznać, że dziadek dobrze orientował się w swojej menażerii. Pewnego razu zdjął z szafy odrapaną walizę i pokazał mi zwinięte w papiery ... głowice od tej "beemki". Były piękne! Nowe nieomal!

- Proponowałeś mu sprzedanie tej maszyny?

- Nie chciał o tym słyszeć. Był zły, gdy kiedyś o tym wspominałem. Ale któregoś wieczoru zawołał mnie. Na stole leżała tekturowa teczka, nie pasująca do tego brudnego, zagraconego, cuchnącego stęchlizną pomieszczenia ... była czysta. "Dziadek też był, jakiś taki, bardziej uroczysty. Kazał mi usiąść. Pokazał mi wtedy komplet dokumentów od tego motocykla, kilka zdjęć rodzinnych i opowiedział historię swego życia. Od małego interesował się motocyklami. Jego ojciec miał podobno pierwszego Indiana w Łodzi, ale to już inna historia. Mój "dziadek" natomiast podczas okupacji został wywieziony do Niemiec na roboty. Zakochał się w niemieckiej dziewczynie i został tam po wojnie. Pobrali się, ale po kilku latach ona odeszła z innym. Bardzo ją kochał. Chciał nawet popełnić samobójstwo, próbował pić. W końcu zdecydował się wrócić do Polski.

- Wrócił na BMW?

- Nie , motocykl przyjechał koleją. W tej zielonej teczce była cała dokumentacja tej maszyny. Kwit kupna ze sklepu we Frankfurcie, karta gwarancyjna motocykla i - oddzielnie - wózka bocznego, instrukcja obsługi, specjalna instrukcja instalacji elektrycznej Norisa, dokumenty odprawy celnej a nawet bilet kolejowy i kwit odbioru ze stacji Łódź Kaliska. Stary układał dwie oddzielne kupki z papierów wyjmowanych z teczki. Te od motocykla przesunął na koniec w moją stronę - "Weź, ten motor będzie twój, kiedy umrę ...". Nie mogłem spać tej nocy.

- I pewno życzyłeś mu, by szybko odjechał do krainy wiecznej szczęśliwości.

- W żartach ze Sławkiem - tak, ale czy rzeczywiście - nie wiem. Gdy tak koło Wielkanocy dowiedziałem się o jego śmierci, coś ścisnęło mnie za gardło. Myślałem, ze jestem twardziel ... Potem z biciem serca wchodziłem do budy, by szukać mojego już motocykla.

- Cha, cha! Bałeś się ducha, co?

- A jeszcze bardziej, że się ten strych pod nami zawali. Pod nogami trzeszczało i uginało się. Znieśliśmy na dół ramę motocykla, gondolę i ramę kosza, błotniki i trochę drobniejszych części. Ale gdzie ten silnik, skrzynia, dyfer ...? Przekopaliśmy wszystkie pomieszczenia na dole, komórki, całe "rancho"... Nie ma. Jeszcze raz na stryszek ... Nagle olśnienie! Podnosimy odwróconą do góry ciężką żeliwną wannę. Jest! Cały zespół napędowy. Cylindry zabezpieczone towotem. Z głowicami by pod wannę nie weszły.

- Było wszystko?

- Niestety, nie było kół i kierownicy.

- Pewnie podebrałeś od "Emki"?

- Kierownicę - tak, z kołami była ciekawa sprawa. Wyobraź sobie, jakieś dwa tygodnie przed tą całą "akcją", potrzebowałem koła do odbudowywanego M-72. Kupiłem na rynku i okazało się, że nie pasują do zabieraka, choć na oko wyglądały na "emkoskie". Musiałem kupić drugi komplet, a te odłożyłem pod ścianę. Jakaż była moja radość, gdy później pasowały do BMW.

- Może to były koła od tego egzemplarza?

- Bardzo możliwe. Ktoś już przede mną plądrował w "dziadkowej" budzie.

- No dobrze - przejdźmy do odbudowy motocykla. Zrobiłeś to trochę na "łapu-capu". Lakier...

- Wiem, wiem! Powinienem dać do lakiernika. Niestety nie starczyło forsy. Chromy pochłonęły wszystkie oszczędności. Malowanie musiałem robić sam i ledwo starczyło na renolak z Włocławka. Dopiero jak skończę technikum i zacznę pracować, chcę zafundować mojej "beemcc" porządny akrylowy lakier. Gondola kosza wymaga napraw blacharskich. Na razie nawet jej nie lakierowałem.

- Jak już o tym mówimy, powiedz co to za kosz.

- Sportowo-turystyczny Steib S-500 Luxus. Z tabliczki znamionowej na ramie wynika, że został zbudowany w 1951 r.

- jest rok starszy od motocykla.

- Długo szykowałeś maszynę?

- Nie, około trzech tygodni. Układ napędowy nic wymagał remontu. Motocykl miał przejechane 12.181 km od nowości. Dałem jedynie nowe pierścienie tłokowe. Pierwsze odpalenie nastąpiło ok. 2.00 w nocy. Maszyna pracowała wspaniale i mimo późnej pory zdecydowałem się na pierwszą jazdę.

- Na Rudzką Górę *) słyszałem o tym! Słowem rozpocząłeś "katowanie" tego sprzętu.

- Jakie katowanie. Po prostu wykorzystuję możliwości maszyny...

- Pogadajmy więc o tych możliwościach. O maksymalnej z koszem już wiem. Wiozłeś mnie na zlot do Szklarskiej, miejscami 110 km/h. Jak najszybciej jechałeś solówką?

- Fabryka podaje 140 km/h, ja jechałem o 5 km/h szybciej. Tyle przynajmniej pokazywał szybkościomierz. Motor ma koszowy dyfer (przełożenie 4,57 : l) i z solowym pewnie byłby szybszy.

- Wiem, że jeździsz prawie na co dzień. Ile już przejechałeś i czy miałeś jakieś awarie?

- Zrobiłem już 8 tyś. kilometrów. Byłem na zlotach w Szklarskiej Porębie i w Sulejowie. Ponadto byłem na wakacjach w Borach Tucholskich. A awarie? Za słabo przykręciłem pokrywkę dyfra - odkręciły się śruby i obudowa pękła. I drugi defekt - złamała się ośka koła wózka.

- Cha, cha! A mówiłeś, że nie katujesz! Od łagodnego stylu jazdy by się to nie stało. Dziękuję za rozmowę.

Z klubowym kolegą - Robertem Krakusem

rozmawiał Piotr "Besa" Czech.

*) Rudzka Góra - najwyższy punkt w obrębie Łodzi, zimą ośrodek sportów zimowych, latem - dziki tor motocrossowy.



Ostatnia aktualizacja ( 26.09.2005 )
< Poprzedni   Następny >
Copyright 2000 - 2005 Miro International Pty Ltd. All rights reserved.
Mambo is Free Software released under the GNU/GPL License.
Turystyka motocyklowa